Zaczyna się! Szpiczak o sobie przypomina

Wiosna za progiem, a wraz z nią nadchodzą zmiany w przyrodzie i niestety w moim życiu. Ostatnie wyniki badań wyraźnie wskazują, że szpiczak także budzi się z zimowego snu. Niby jest dobrze, bo białko monoklonalne leciutko spadło do poziomu 1,9 , ale wzrosły łańcuchy i spadła hemoglobina. Żeby dokładnie poznać przyczynę tego spadku, trzeba było oddać do badań szpik.
Możliwe, że plazmocyty namnożyły się w nim w niepokojącym stopniu i stłamsiły wszystko, co pozytywne. Czekam na wyniki badań i telefon od lekarza. Gdy sprawa się wyjaśni, zdecydujemy, co z tym fantem zrobić. Prawdopodobnie trzeba będzie zdecydować się na jakąś linię leczenia, by osłabić zapędy wroga. Doktor wspomniał coś o badaniach klinicznych, które miałby mi do zaproponowania, ale nie chciałam się jeszcze zagłębiać w szczegóły. Będzie na to czas. Tymczasem poznałam, a właściwie przypomniałam sobie, jak to jest z tym leczeniem i dlaczego tak rozpaczliwie chcę odwlec to, co prawdopodobnie nieuniknione.
Najgorsze jest czekanie
Najbardziej nienawidzę bezustannego oczekiwania, wpisanego w proces leczenia. Wszystko byłoby prostsze, gdyby nie to ciągłe czekanie. To uczenie chorych pokory i cierpliwości. Miałam skierowanie na biopsję i trepanobiopsję. Pielęgniarka zaprowadziła mnie na oddział i zgłosiła dyżurującym tam lekarzom, że jest pacjentka do pobrania szpiku. I zaczęło się. Mija pierwsze pół godziny. Cisza. Godzina… nic się nie dzieje. Siedzę na twardym krześle, obok w sali chorzy pod kroplówkami przyjmują wlewy. Czasem przemknie jakaś pielęgniarka, czasem lekarz wyjdzie do toalety. Jestem niewidoczna i niechciana. Moje zniecierpliwienie rośnie, tym bardziej, że mąż specjalnie wziął wolne z pracy, by mnie tu przywieźć. Mijają kolejne kwadranse. Zaczepiłam pielęgniarkę, by zbadała sytuację. Każą czekać. Na co? Czyżby ratowali komuś życie? Wymyślali lekarstwo na raka? Co jest tak ważnego, że nie można przeznaczyć dziesięciu minut na pobranie szpiku?
Zadzwoniłam do męża, by się pożalić i wylać trochę gromadzącej się we mnie żółci. Trochę mi ulżyło. Czekam dalej. Po dwóch godzinach słyszę moje nazwisko. Wreszcie! Zrywam się z ulgą, pędzę do gabinetu i… dostaję reprymendę, że odważyłam się przez telefon krytykować tych zapracowanych lekarzy (ktoś musiał podsłuchać i przekazać do gabinetu moje żale). Nie wytrzymałam. Grzecznie, choć stanowczo powiedziałam, co o tym sądzę. Czworo lekarzy przy komputerach, żaden nie wyszedł na moment, by powiedzieć kilka słów o sytuacji, nie wytłumaczył, nie zapytał, czy przypadkiem nie padam na nos. A wystarczyłaby odrobina empatii. Biopsja wcale nie trwa długo, a dobra wola niewiele kosztuje. Ostatecznie zrobili to, co zrobić powinni. Niesmak jednak pozostał.
Leave a Reply