W płaczu nie ma nic złego
Podobno ciało człowieka dorosłego w 70% składa się z wody. Pozwolę sobie z tym się nie zgodzić. Mam niepodważalny dowód, że woda to aż 90%! Jaki? Ano taki, że ostatnio nic tylko pocę się i płaczę, a wody we mnie wcale nie ubywa, powiedziałabym nawet, że jest zupełnie odwrotnie.
Nocą pławię się w wilgoci! Brrrrr….nikomu nie życzę. Prawdopodobnie jeszcze pozbywam się toksyn, którymi hojnie obdarzono mnie w czasie ostatniego pobytu w szpitalu. Detoksykacji nie widać końca! Wprawdzie robię, co mogę, by ten proces przyspieszyć, czyli piję zielone drinki (seler, ogórek, pietruszka, pokrzywa, kiwi…), herbatkę z korzenia mniszka lekarskiego o właściwościach moczopędnych i antynowotworowych, ale nie na wiele się to zdaje. Wierna jestem mojej kurkuminie, do której za namową Ani dołączyłam jakieś naturalne grzybki i czekam na cud oczyszczenia.
Przynajmniej odporność mam rewelacyjną
Nic mnie nie zmoże. Śpię przy otwartym oknie, nie zważając na ryzyko przeziębienia. W końcu te chłodne powiewy nocnego powietrza w połączeniu z intensywnym poceniem się u innych najprawdopodobniej zaowocowałyby przynajmniej katarem. A mnie nic nie jest. A przypominam, że moją całkiem kształtną, choć ostatnio łysą głowę nie chronią już włosy. Chodzę na codzienne spacery po okolicy. Zasmakowałam w nich szczerze. Lubię je w towarzystwie i w samotności. Delektuję się pięknem świata i (choć brzmi to pompatycznie) dostrzegam jego najmniejsze nawet doskonałości. Mam czas, by zapatrzyć się na drobiazgi, zadziwić wysiłkiem mrówki taszczącej w sobie tylko znanym kierunku i celu większą od siebie świerkową igłę, zachwycić barwą kwietnych pręcików, zachłysnąć zapachem wiatru od jeziora, zasłuchać w szeleście liści czy warkocie śmigłowców i motolotni, których ruch wzmógł się wraz z letnim sezonem wypoczynkowym.
Mam czas bezwarunkowy
Nigdzie nie muszę się spieszyć. Ci, którzy mają urlopy są zbyt łapczywi i zbyt zachłanni na przyznany im przez szefa wypoczynek, by swój wolny czas tracić na tego rodzaju bzdety. Chcą w pełni wykorzystać swój urlop i zupełnie zapominają, że najważniejsze w tym szaleństwie jest wyciszenie. Pędzą więc za kolejną atrakcją, łapczywie bawią się, grillują, zwiedzają, pływają i prawdopodobnie po urlopie będą bardziej zmęczeni niż na jego początku. Będą, jak stwierdziła prowadząca internetowe warsztaty w poszukiwaniu szczęścia, męcząco wypoczęci. Nie wiem już, czy im zazdrościć, czy współczuć.
Wylewam morze łez
Odwodnienie mi raczej nie grozi, choć (jak zaznaczyłam na początku) systematycznie pozbywam się płynów. Nie płaczę wprawdzie z byle powodu, ale płaczę często. Jestem jak zepsuty hydrant z uszkodzonym spustem. Niewiele trzeba, by mój ciężko wypracowany spokój runął, jak przysłowiowy domek z kart. Wyłam jak bóbr na mszy w kaplicy Matki Boskiej Kębelskiej przy sanktuarium w Wąwolnicy. Nie jestem przesadnie religijna. Do dewocji bardzo mi daleko, ale w nastroju tej malutkiej kaplicy było coś tak wzruszającego, a moja skołatana dusza wyjątkowo wyczulona na takie klimaty, że zachowywałam się jak fanatyczka. Czułam się ważna i wyjątkowa pod czujnym wzrokiem gotyckiej Madonny choć jednocześnie dramatycznie bezradna i bezsilna. Miałam wrażenie, że zostaję wysłuchana. Nie chciałam płakać, ale łkałam i szlochałam wbrew sobie i zdrowemu rozsądkowi. Nawet spowiedź była w większości ciszą hamującą spazmy. Ksiądz (mam nadzieję) zrozumiał mnie bez słów, bo cierpliwie czekał, aż wyrzucę z siebie ciężar grzechów. Wyszłam z kaplicy oczyszczona, trochę zażenowana, zdziwiona, nawet zniesmaczona swoim zachowaniem, ale z odczuciem niewytłumaczalnej ulgi.
Wyłam jak bóbr, gdy przyjechały moje cudne wnuki. Zdały mi się znacznie większe, mądrzejsze. Wyłam, gdy odjeżdżały, bo mimo zmęczenia, jakie odczuwałam, zabierały ze sobą radość i beztroskę. Przeszłam samą siebie w płaczu, gdy moja siostra bez wahania zgodziła się na przebadanie krwi na wypadek zgodności jako dawcy szpiku. Niby wiedziałam, że nie odmówi, ale jak zadra tkwiła we mnie zdradliwa nutka wątpliwości. Nie chcę, by przeze mnie cierpieć musieli najbliżsi. Sama zniosę wszystko, ale obarczanie innych i zmuszanie ich do takich poświęceń wydaje mi się nieludzkie. – Czy ty zawsze musisz być taka dzielna? – pytała mnie Jola. -Pozwól sobie na słabość. Więc pozwalam. I ryczę jak bóbr, skutecznie udowadniając moją tezę, że człowiek to aż 90% wody i tylko 10% prochu zmoczonego przez tę wodę.
PŁACZ
Bo płakać jest rzeczą głupią
Gdy wokół świat tak radosny
A wszyscy ciągle ci mówią
Byle do wiosny!
Gdy ciało strzyka pulsuje
Z choróbskiem stale się brata
Nie płacz i nie martw na zapas
Byle do lata!
Miesiąc miesiące pogania
Po lecie słońcem spaleni
Tęsknimy za płaczu deszczem
Chcemy jesieni!
Jak chorągiewki na wietrze
Zbyt często źle się bawimy
I znowu łzy same płyną
Byle do zimy!
Choć trudno żyć jest bez płaczu
Ranki witamy pogodnie
Robimy co w naszej mocy
Aby żyć godnie!
(B.F.)
Witam serdecznie 😉 Czasami na zly nastroj warto wziasc za zgodą antydepresanty bo dobry stan psychiczny to lepsze leczenie choroby fizycznej.Kolejna sprawą jest to ze od lipca jest juz refundowany Daratumumab obecnie najlepszy i najdrozszy lek na szpiczaka prosze sie o niego starac.Czytalam ze u Pani nie udalo sie pobrac komorek macierzystych ale patrzac na badania kl8niczne byc moze w niedalekiej przyszlosci przeszczep przestanie byc istotnym elementem leczenia.Sciskam ciepło 😉
Tak sobie tłumaczę, że widocznie nie dane mi było to pobieranie komórek. Może ustrzegłam się przed czymś gorszym. Budujące jest też to, że refundują już Daratumumbab. Zawsze to jakaś szansa na leczenie.Dziękuję za miłe słowa. Pozdrawiam i życzę zdrowia.