Razem w chorobie

Razem w chorobie

Szpiczak mnogi, szpiczak plazmocytowy, wreszcie szpiczak oporny. Różne nazwy tego samego gada. Od sześciu lat żyję ze szpiczakiem. Już się nawet przyzwyczaiłam do tego, że jest nas dwoje i nic tego raczej nie zmieni. Nawet mąż nie jest zazdrosny o towarzystwo tego amanta wątpliwej urody i pochodzenia.

Przekonałam się, że da się z tym żyć, choć nie jest to ani łatwe, ani przyjemne. Celebryci skarżą się często na obecność stalkera. Nie umniejszam broń boże zagrożenia i uciążliwości życia z takim nękaczem, ale z nim przecież można się w końcu rozprawić. Ja takiej szansy nie mam. Życie z tą chorobą, w czasie której są chwile odpoczynku od leczenia i chwile wzmożonego aplikowania różnego rodzaju specyfików bywa łatwiejsze, gdy wspiera nas rodzina. Emocje wówczas rozkładają się na wszystkich jej członków, wspólnie przeżywają radość, strach czy zwątpienie, bo taka huśtawka nastrojów wpisana jest w walkę z każdą poważną chorobą.

Szczęściarzami są też ci, którzy trafili na dobrego lekarza. Pisząc dobrego, mam na myśli profesjonalistę, ale też człowieka rozumiejącego uczucia, z jakimi musi się mierzyć chory. Tylko pełne zaufanie do prowadzącego nas lekarza da nam poczucie bezpieczeństwa, które jest niezbędne w procesie leczenia. Muszę mieć pewność, że człowiek, od którego zależy moje życie, wie co robi, a jeśli czegoś nie wie, to się do tego przyzna. Poszuka wsparcia u kolegi, doczyta, douczy się, bo zmiany w medycynie zachodzą tak szybko, że konieczne jest ciągłe kształcenie. To wymóg chwili! Chcę też, by lekarz słuchał, co do niego mówię. W końcu to nasze życie jest na szali. To my najlepiej znamy swój organizm i swoje reakcje. Nie chcę lekarza, który uważa się za nieomylnego, bo takich ludzi po prostu nie ma. Jestem szczęściarą, bo mam obok siebie kochającą rodzinę i prowadzi mnie w chorobie bardzo dobry lekarz.

Tego życzę wszystkim, którzy zmagać się muszą z onkologiczną chorobą. Wszystko wtedy jest łatwiejsze i do zniesienia.

Leave a Reply