Grunt to mieć cel!
Moi teściowie obchodzili niedawno 65 lecie ślubu. Nie wiem, jakie to gody, ale na pewno szczęśliwe. To nietypowa jak na dzisiejsze czasy uroczystość. Wytrwać ze sobą tak długo, razem na dobre i złe.
Są wzorcowym przykładem ogromnej miłości. Nie takiej na pokaz, ale szczerej i prawdziwej. Wyrozumiali dla siebie i innych, otoczeni kochającą rodziną wiodą życie, którego można pozazdrościć. Jak zauroczona patrzyłam na nich, siedzących w pierwszej ławce małego wiejskiego kościoła. Ramię w ramię, skupieni na słowach księdza pełnych uznania i ciepła, przyciągali wzrok zebranych mieszkańców okolicy. Wydali mi się tacy delikatni i bezbronni. Jakby zmaleli od czasu, gdy po raz pierwszy przekroczyłam próg ich domu i zostałam ciepło i życzliwie przyjęta do rodziny. Przez cały czas byli dla mnie wsparciem, także w czasie mojej choroby, gdy moich rodziców dawno już nie było na tym świecie. Potem wzruszeni jubilaci przyjmowali życzenia i prezenty od bliskich, wysłuchali okazjonalnej piosenki i ruszyli w dalszą drogę do domu i przyszłości.
Zastanawiałam się, czy dane nam będą podobne doznania. W tym roku z mężem obchodziliśmy 43 rocznicę ślubu. To także niemało. Choć do złotych godów jeszcze siedem długich lat. Gdyby nie szpiczak, nie byłoby to wcale tak wielkim wyzwaniem. Czas tak pędzi, że trudno za nim nadążyć. Póki co wyniki badań napawają optymizmem. Na ostatnich konsultacjach lekarz nadal nie podjął leczenia. Choroba się tli, ale organizm na razie sobie z nią radzi.
Przyjmuję to jako dobry omen. A więc do roboty! Najbliższy cel: złote gody! Jest po co żyć! A potem już poleci. 65 lecie na wyciągnięcie ręki.
Leave a Reply