Cuda się zdarzają

Cuda się zdarzają

Jeżeli jeszcze miałam wątpliwości, że cuda się zdarzają, to pozbyłam się ich w miniony czwartek. Otóż tego dnia dowiedziałam się, że mój szpiczak wyhamował i rakiem wycofuje się z mojego szpiku. Tak, tak, to nie pomyłka.

Białko monoklonalne, które jest dowodem aktywności tego gada, spadło z 1,9 g/dl do 1,5g/dl. Bez chemii, bez leczenia farmakologicznego szpiczak traci moc. Wygląda na to, że mój układ immunologiczny sam zabija nowotwór. Oczywiście biorę D-L Methadon (już pewnie piąty rok), curcuminę i napar z korzenia mniszka lekarskiego. Tylko tyle i aż tyle. Wszystkie te substancje mają działanie antynowotworowe i „wespół w zespół”mają moc!

W Lublinie

Dzień zaczął się pechowo, bo pojechałam na konsultacje i pocałowałam przysłowiową klamkę. Mój lekarz pojechał na urlop i zapomniano mnie o tym poinformować. Wściekła na cały świat wyładowałam swoją złość na pielęgniarce, która jak się okazało usiłowała się do mnie dodzwonić, ale nie odbierałam telefonów. Nie odbieram nieznanych numerów, bo zalewają mnie ofertami wątpliwych usług i sprzedaży, dlatego z zasady ignoruję wszystko co nieznane. Mój błąd. Z drugiej jednak strony są SMS-y, są maile… Dla chcącego nie ma nic trudnego. Wystarczy odrobina empatii. Wszystko to i jeszcze więcej wygarnęłam skruszonej pani w białym fartuchu. Może nie powinnam, ale nie potrafiłam się pohamować. W końcu musiałam przebyć sto kilometrów, by ostatecznie wysiedzieć jeszcze dwie godziny pod pustym gabinetem zanim załapałam, że coś jest nie tak. Nawet kartki z informacją:” Lekarz na urlopie” nie wywiesili, by mniej rozgarnięci (jak ja) nie tracili cennego czasu. Ochłonęłam. Pani pielęgniarka rozpaczliwie usiłowała się wytłumaczyć, przepraszając raz po raz. No nic. Stało się. – Może przynajmniej ma pani dojście do moich badań?- zapytałam na koniec. Miała. I kiedy z radosną miną oznajmiła mi, że białko spada, w jednej chwili wybaczyłam jej wszystko. Co tam jeden zmarnowany dzień, gdy w perspektywie dalsza przerwa w leczeniu. Życie bez chemii, sterydów, wlewów i zastrzyków. Świat jakby wypiękniał, pani wyładniała. Minęło duszenie w gardle i telepka w sercu. Złość wyparowała. Nie mogłam usłyszeć lepszej wiadomości. Prosiłam Boga, by chociaż utrzymał poziom białka w tej samej pozycji, nawet niewielki wzrost ostatecznie był do przyjęcia, a tu taka niespodzianka! Hojny ten mój zbawca i wyrozumiały. A ja do niego tylko jak trwoga. Muszę to naprawić.

Mój syn na wieść o wynikach autorytatywnie stwierdził, że to jego zasługa, bo dostarcza mi pozytywnych emocji, co ma niewątpliwy wpływ na moje samopoczucie i proces samouleczenia. Te emocje to oczywiście mały Julek, który pojawił się w naszej rodzinie parę tygodni temu. Radości co niemiara, nie miałam czasu i chęci myśleć o chorobie. Może i ma rację, tylko skąd brać kolejne takie emocje skoro wszyscy w rodzinie zarzekają się, że na razie dzieci więcej nie będzie. Szkoda, bo muszę przyznać, że wychodzą im arcydzieła.

Teraz już wiem, że pokonam chorobę! Nadal będę chodziła na długie spacery, bo to wzmacnia mój organizm, dając mu siłę do walki z rakiem. Będę bawiła się z wnukami, czerpiąc od nich siłę i radość życia. Będę zwyczajnie żyć, pokonując codzienne wyzwania i zobaczymy, co się wydarzy. Jestem dobrej myśli. Życie jest piękne!

Idę lepić pierogi, bo przyjechały wnuki na wakacje, potem ukiszę ogórki na zimę, bo sąsiadka już to dawno zrobiła, a ja jakoś nie mogłam się zebrać. Nie będę sobie zawracać głowy szpiczakiem.

Leave a Reply